Lucky Luke pojedynek - NAJLEPSZE ZAWODY EVER!

Witajcie Rykoszeci i Rykoszetki!

ALE JAZDA! Jeszcze mi w głowie gra heavy metal! Co to były za zawody! Najlepsze w historii Rykoszetu! Spodobały się nawet słoneczku, które postanowiło wychynąć zza chmur i popatrzeć jak zdejmujemy bluzy obnażając okazałe... KOSZULKI KLUBOWE! Jesteśmy już poważnym klubem z serii A. Była gwiazda, balony, poppery, a nawet paluszki w sezamie!

Podczas pojedynku z Dominatorem (zdobywcą tytułu „Szczota roku 2020”), w głowie, aż słyszałem szybkie gitarowe riffy, porywające solówki na elektrykach i szalone perkusje! Ponoć specjaliści to nazywają schizofrenia...

- Prawda to Maksiu?

- Nieprawda Maksiu, wszystko z nami w porządku. Ten trzeci też tak uważa.

- Potwierdzam.

No, ale tak się zasłuchałem tych melodii, że zamiast strzelać to tupałem sobie nóżką i kiwałem główką. Dominik natomiast PRZERAŻONY, tym że może mu się już taka okazja nie trafić, postanowił strzelać no i w ten sposób mnie pokonał. Ale si® działo!

Wszystko odbyło (hehe odbyto) się tak jak zapowiadaliśmy. Stworzyliśmy dwa identyczne (hehe idiotyczne) [Max, przestań już. Proszę – dop Prezio] tory na których najpierw strzelało się z karabinu do balonów (dmuchanych oczywiście przez Andrzeja – żelazne płuco), potem była strzelba do popperów i na koniec po zmianie stanowiska gwiazda (ale sędziowie zlitowali się i wystarczyło zbić dwie patelnie, żeby zaliczyć) dwa małe poppery i duży zwany generałem jako finisz. Ogólnie tor był malutki i szybciutki, ale nie było czasu żeby stać (hehe... kusi... kurczę kusi*). Kolejność była bardzo ważna, o czym przekonał się sam Prezio, gdy zbił generała, pomijając jednego poppa ze strzelby i tak swoje pierwsze zwycięstwo zdobył Piotr. Ale potem trafił na mnie. A mi w głowie przy pojedynku zaczął grać wspomniany heavy metal (uuu szatan, piekło, djabeł, krzywdzenie małych zwierzątków, czarne ubrania i ogólnie ZŁOOOO)! No i byłem nie do powstrzymania! Ogólnie wszyscy zaprezentowali się super i żaden pojedynek nie był oczywisty. Duże brawa dla Ani, która mimo, że odpadła w pierwszej rundzie, dała w kość przeciwnikowi i dla wielu był to jeden z najciekawszych pojedynków tego dnia. Stworzyłem koksa (no, koksiare). Super wypadł Marek wpadając, aż na 4 miejsce, przy czym po każdym strzale zacinał mu się karabin. Tomek natomiast zestrzelił wszystko poza generałem, stanął sobie i „zacieszał”, wyraźnie nie słysząc moich myśli, że zapomniał o czymś... ogólnie ogarnął sie w porę i zdążył, ale publika zgodnie uznała te zawody za festiwal pomyłek, a kilku gości ma łatkę fuksiarzy. No cóż, jak to mi powiedział kiedyś kolega, gdy wchodziliśmy na podryw, do klubu w Tajlandii o nazwie „Ladyboy” – „w życiu trzeba mieć trochę szczęścia”. Nadal próbuję wyprzeć te wspomnienia z pamięci, jak widać nieskutecznie...

Najlepiej wypadli, w kategorii taktycznej Daniel, a w klasycznej startujący pierwszy raz (ale nie mający braków w wyszkoleniu) Piotrek, obaj w finale pokonując Dominatora, który w obu kategoriach był drugi. W walce o trzecie miejsce w kategorii taktycznej ja musiałem uznać wyższość Bogusia, a w klasycznej Marek oddał podium Norbertowi. Tak szybko - tutaj są foteczki, a tutaj wyniki do obejrzenia. Zasmuca nieco (ale tylko nieco) postawa Dominika, który nadal nie rozumie, że miejsce najlepszych jest w najlepszym klubie, czyli u nas w Rykoszecie! Powitamy Cię serdecznie Dominiku, ale jest jedna sprawa... jako młody, ten no... kooot smile żeby zadowolić falę, będziesz musiał przynieść na najbliższy trening karmę dla psa i paluszki [Ciastka! Jeszcze ciastka! – Dop Prezio]. Ewentualnie może być szarlotka. Inaczej Ci nasikamy do lunety (nie wiem czy się da, ale znajdziemy jakiś sposób).

Ogólnie coś chodzi za mną ostatnio ta szarlotka... no cóż... biorąc pod uwagę zdolności kulinarne Ani, lepiej zrobię jak jabłko przegryzę chlebem...

Do zobaczenia!

 

* SRAAAĆ ufff laughing